wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 6 - Natalia

Coś dotknęło moich ramion. Przestraszona podskoczyłam. Za moimi plecami stała uradowana Ola. Jak zwykle szczęście jej sprawiało straszenie mnie. Udając obrażoną, rzuciłam w nią rękawicami i odeszłam. Usłyszałam jej przyspieszone kroki na piachu.
- Bez takich!
Nie zwolniłam, póki nie poczułam piasku uderzającego o moje plecy. Zatrzymałam się i odwróciłam na pięcie. Ola niestety nie zauważyła tego i wpadła na mnie. Wylądowałyśmy na ziemi z akompaniamentem śmiechu reszty pracowników. Dziewczyna stoczyła się ze mnie. Podniosła się na nogi i pomogła mi oderwać tyłek od ziemi. Dokładnie otrzepałam spodnie.
- Jesteśmy kwita. - podsumowałam. - Idę do psów.
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że w otoczeniu merdających ogonów czuję się najlepiej. Minęłam Lizz bez słowa. Jej ruda kitka kołysała się, gdy przebiegała ścieżką trzymając na smyczy Ruffiego, 4-letniego owczarka niemieckiego, który bał się spacerów. Po zaledwie dwóch tygodniach można było z nim pochodzić przy padokach. Później spróbuje z nim wyjść do lasy, aby nie denerwował się w żadnych warunkach. Otworzyłam drzwi. Podzielony na sektory budynek był idealnie oświetlony przez promienie słoneczne. Podeszłam do pierwszej budy. Swoje miejsce w niej miał mały szczeniak, który został uratowany ze stajni, zniszczonej przez ogień. Był u nas od trzech miesięcy i szukał nowego właściciela. Od samego początku chciałam zatrzymać Jareda, ale Ola powiedziała, że jeśli do tej niedzieli nie znajdziemy mu nowego właściciela, zatrzymamy go. Miałam nadzieję, że będzie nasz. Było u nas 10 osób chętnych go przyjąć, póki nie zobaczyli psa. Brak połowy ucha i rany po oparzeniach nie były mile widywane, chociaż za każdym razem informowałyśmy w jakim stanie jest zwierzak.
- Ludzka natura jest okropna. - wyszeptałam do ucha szczeniaka. Odpowiedział mi szorstkim masażem twarzy.
- Co powiesz na mały bieg?
Merdanie ogonem i ochocze kręcenie się w kółko odebrałam jako "tak". Złapałam smycz jego i innych psów. Wszystkie były już wyleczone, więc nie bałam się, że uciekną jak je spuszczę. W końcu uczymy zwierzaki, aby wracały do ośrodka. Z resztą wystarczy znać psią naturę. Jak zgłodnieją to wrócą, jak to mówi Ola.
***
Spokojnie stawiałam nogi na trawie. Lubiłam ćwiczyć. Pływanie, bieg, piłka ręczna, jazda konna. To jedne z wielu sportów, które ćwiczyła w życiu dłużej niż pół roku. Nagle z rozmyślań wyrwało mnie wycie psa. Ile sił w nogach pobiegłam w miejsce skąd pochodziło.
***
Widok, który mi się ukazał zdziwił mnie. Na środku polany siedział Tomo, 6-letni labrador. Przy jego łapach leżał koń z rozszarpanym bokiem. Najgorsze było to, że na około niego rozlana była ogromna ilość krwi. Krzyknęłam przerażona.
***
Nogi miałam jak z waty podchodząc do zwierząt. Od razu rozpoznałam martwe zwierzę. To był Draco. Koń Oli, którego dostała po zdanej srebrnej oznace. Czarny ogier był jej oczkiem w głowie, a teraz leżał martwy w kałuży krwi. Ślady pozostawione przez sprawcę całego tego zamieszania, wskazywały mi na zwierzę średniej wielkości. Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Oli.
***
Dziewczyna była równie przerażona co ja, mimo że starała się tego nie pokazywać. Przyjechała na polanę wraz z Benem i policją. Wjechała z pełną prędkością, ledwo zatrzymując się. Gdy tylko zobaczyła zwłoki, zatrzymała się w pół kroku, a po jej policzku spłynęła łza. Instynktownie nie wypowiedziałam ani słowa, ponieważ smutna Ola to wredna Ola. Obejrzała dokładnie rany.
- Wilk. - jej głos drżał. - Ben. Ściągnij resztę i sprawdźcie ogrodzenie. W razie czego dzwońcie i naprawcie ewentualne dziury. Tylko szybko - rozkazała. - Nie chciałabym, aby zabił inne zwierzęta.
***
- Dziura we wschodniej części ogrodzenia. - W słuchawce rozbrzmiał głos Justina. - Akurat przy granicy z lasem. Bierzemy się za łatanie.
- Dzięki. - powiedziałam i skończyłam połączenie.
Spojrzałam na psy biegające po łące przy budynku z ich budami. Po sprawdzeniu czy innym koniom nie stała się krzywda i sprowadzeniu ich do zamkniętej stajni, zostawiłam Olę w domu, aby na spokojnie pomyślała i skontaktowała się z nadleśnictwem w sprawie ataku. Sama natomiast postanowiłam trochę popracować. Po nakarmieniu wszystkich zwierząt,  zabrałam się za zamiatanie podwórza. Szybciej niż się spodziewałam na ścieżce pojawił się czerwony van stajni. Za kierownicą siedziała Liss.
- Dziura załatana! - oznajmił Justin.
- Jest coś do jedzenie? - spytał Ben. Lubiłam go za to. Dzięki niemu nie byłam jedynym głodomorem w tym miejscu. Do tego jego teksty zawsze poprawiały wszystkim humor. To był jego dar, który ceniliśmy.
- Jakoś nie miałyśmy czasu na myślenie o żarciu. - powiedziałam - Ale mogę coś szybko zrobić.
Ostatnie zdanie uszczęśliwiło chłopaka. Zgodnie ruszyliśmy w stronę domu.
***
- Jak to pan nie wie? - od samego progu usłyszałam podniesiony głos Oli - Ostatni raz pytam. Czy w naszym  rejonie są wilki ze wścieklizną?! - Była wyraźnie zdenerwowana. Siedziała w jadalni odwrócona tyłem do drzwi. Nawet nie zauważyła naszego wejścia. Na migi pokazałam reszcie, żeby przeszli do kuchni. Poszłam za nimi.
***
Złapałam książkę kucharską leżącą na zielonej szafce przy oknie. Przekartkowałam ją uważnie, a następnie zamknęłam.
- Co powiecie na najzwyklejsze frytki, wczorajsze kotlety i surówkę...-zajrzałam do lodówki - z pomidorów?
Wszyscy zgodnie pokiwali.
- W takim razie do roboty! - oznajmiłam biorąc się za krojenie pomidorów.
***
Po 30 minutach pracy, zabawy i przekomarzań, posiłek był prawie gotowy.
- Jak sądzicie, Ola coś załatwiła? - spytała Grace. Jakby na odpowiedź z salonu dobiegł nas odgłos rzucanej słuchawki. Już po chwili w drzwiach pojawiła się Ola. Jej mina nie wyglądała na zbyt optymistyczną. Przez chwilę przyglądała się bałaganowi, jaki narobiliśmy, po czym westchnęła.
- Co się stało? - spytałam.
- Sądzą, że się pomyliłam i tego nie zrobił wilk. - powiedziała. - Nieważne. Widzę, że zrobiliście obiad. To co? Bierzemy się do jedzenia?
Każdy z ochotą przyjął jej propozycję. Po takim poranku każdy był głodny.
***
- Tym razem nie zmywam.- oznajmiłam chwilę po skończeniu posiłku. - Mam tego dosyć. Zdajecie sobie sprawę, że to strasznie niszczy skórę?!
Uwaga wywołała śmiech. Jak większość słów przy posiłku. Rodzinna atmosfera panująca przy stole pomogła nam zapomnieć o wcześniejszych zdarzeniach. Za to kocham Atlantydę. Dla tego wszystkiego zrezygnowałam z kilku rzeczy. Jednak jestem szczęśliwa. Moje marzenie się spełniło. Mam wymarzony dom, pracę, rodzinę. Bo właśnie tym są dla mnie wszyscy pracownicy ośrodka.

Rozdział 5 - Ola

Czasami chcę rzucić to wszystko i pozostawić Atlantydę na barkach zupełnie innej osoby, jednak jeszcze nigdy nie opuściłam ośrodka na dłużej niż tydzień. Za bardzo to kocham, mimo że przez to nie mam życia towarzyskiego i prywatnego. Wszystko kręci się wokół ośrodka. Według Natalki Atlantyda jest dla mnie jak dziecko. Zawsze muszę jej pilnować i planować każde działanie. Ma rację. Dla całego ośrodka poświęciłam większość życia. Mam być szczera? Czasami tego żałuję.
***
Otworzyłyśmy drzwi od głównego budynku ośrodka, znajdującego się obok stajni, używanej w chłodne dni. Podeszłam do tablicy, na której wypisane były zadania. Odznaczyłam wykonane czynności i przestudiowałam resztę poleceń. Treningi, obiad, kolacja, pomalowanie płotu ujeżdżalni. Dużo roboty i tylko 12 godzin.
- Może najpierw zrobimy śniadanie? - zaproponowała Natalka. Dziewczyna stała oparta plecami o ścianę ze zdjęciami. - Mogę się założyć, że nikt nic nie jadł. No, oprócz mnie. - na jej ustach zagościł uśmiech.
- A myślałaś, że obstawiałam inaczej, głodomorze? - spytałam przyglądając się dziewczynie.
- Nie jestem głodomorem! - wykrzyknęła.
Podeszłam w jej stronę i zniszczyłam i tak już niestarannie wyglądającą fryzurę. Złapałam ją pod ramię i pociągnęłam do domu.
- Za 15 minut śniadanie! - wykrzyknęłam na całe gardło.
Z każdej strony doszły mnie okrzyki radości. Według naszej tradycji jemy razem 5 posiłków, które czasami zamawiamy. Nie zdejmując butów z nóg, złapałam za drzwiczki od lodówki. Nie było w niej nic ciekawego. Zrezygnowana, zdecydowałam się na zadzwonienie do pobliskiej knajpki i zamówienie naleśników. Z serem, dżemem truskawkowym, jabłkami i sokiem klonowym. Ledwo zapłaciłam za jedzenie, a do jadalni wpadła wesoła zgraja. Chłopacy zanim zasiedli za stołem, ucałowali w policzek mnie i Natalię, ustawiając szklanki do soku.
- Kawa, herbata czy sok? - spytałam stając w progu.
Policzyłam wszystkie głosy. Nikt nie chciał ciepłych napojów, dlatego złapałam za dzbanki z sokiem pomarańczowym, które postawiłam na stole.
***
Jedzenie zniknęło w zastraszającym tempie. Nim się obejrzałam, talerze opustoszały, w dzbankach nie zostało ani kropli napoju, a Korek i Belka, psy z dzieciństwa Natalki i mojego, wylizały z podłogi wszystkie ślady wojny na jedzenie, która wybuchła w połowie posiłku. Przyglądając się roześmianej grupie, skupionej na rozmowie, uśmiechnęłam się.
- O czym tak sobie myślisz? - głos Justina wyrwał mnie z mojej małej krainy zamyślenia.
- O tym jakie mam szczęście, mogąc mieć do czynienia z takimi ludźmi jak wy. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Chłopak przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, nim złapał mnie za bluzkę i podniósł do góry.
- Kto chce wiedzieć o czym myśli Ola? - zapytał wszystkich dookoła.
- O tym ile jeszcze będzie musiała zapłacić za Natalki jedzenie? - strzelała Liss. Jej uwaga wywołała uśmiech u każdego.
- Nie. - stwierdził Justin.
- O tym jaki jestem seksowny! - wykrzyknął Ben. Nie dałam radę powstrzymać się od śmiechu. Ben i jego uwagi. Za to właśnie kochałam całą tę gromadę, mimo, że czasem narzekam.
***
- Jak ja nienawidzę zmywania! - głos Natki docierał do mnie z kuchni. Nie była zadowolona z podziału obowiązków. Podczas gdy dziewczyny malowały płot, a chłopacy dzielili paszę na następne posiłki, my sprzątałyśmy po śniadaniu. Specjalnie szybko zaklepałam sprzątanie stołu i wyrzucenie śmieci. Nie lubię zmywać naczyń ani innych prac w kuchni. Wycierając ostatnie brudy ze stołu, złapałam worek na śmieci i zawiązałam go.
- Lecę wynieść śmieci! - poinformowałam przyjaciółkę. Zanim zdążyła odpowiedzieć, już znajdowałam się za drzwiami, napawając się ciepłem promieni słonecznych. Zadowolona ruszyłam szybkim krokiem w kierunku śmietnika, stojącego po mojej prawej stronie. Niebieski kosz idealnie pasował do białej fasady domu. Umieszczając worek w pojemniku, spojrzałam na łąki. Na ich trawach wybudowałyśmy budy dla psów. A raczej średniej wielkości budynek, w którym każdy z psiaków miał swoje miejsce. Trzask zatrzaskanych drzwi wybudził mnie z zamyśleń. Skierowałam wzrok w kierunku z którego dochodził dźwięk. To Natalia stała na środku werandy, trzymając w ręce moje rękawiczki. Podeszłam do niej od tyłu i położyłam ręce na ramionach. Wystraszona dziewczyna podskoczyła do góry.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Rozdział 4 - Natalia

Grupa rozdzieliła się. Ja skierowałam się z Olą do stajni. Ben i Justin do psów. Liss do kotów, a Grace do ptaszarni. Wchodząc między drzewa, poczułam przyjemny chłód rzucanego przez nich cienia. Ta część stajni do której zmierzałyśmy była złożona głównie z padoków i otwartych budynków, używanych głównie w cieplejsze pory roku. Przyglądając się pasącym się na zielonej trawie koniom, przypomniałam sobie wszystkie chwile spędzone w Atlantydzie. Wszystkie zwierzęta, którym pomogłyśmy, wzloty, upadki, łzy, śmiechy i wszyscy pracownicy ośrodka. Od zawsze wiedziałam, że nasz ośrodek jest niezwykłym miejscem. Rozmyślając nie zauważyłam, że idę prosto na drewniane ogrodzenie otaczające jedną z łąk. Zatrzymałam się 2cm od płotu i spojrzałam na rozbawioną minę koleżanki.
- To nie jest zabawne! - krzyknęłam powstrzymując napad śmiechu.
- Oczywiście, że nie. - wydukała pomiędzy chichotami.
- Lepiej chodź zobaczyć co z końmi. - powiedziałam, udając rozzłoszczoną, chociaż Ola wiedziała, że mnie również bawi ta sytuacja.
W świetnych humorach przeszłyśmy przez drewnianą bramę i podeszłyśmy do jednej z szop. Siano, które nawrzucałyśmy wczoraj  wieczorem, niemal całkowicie zniknęło z koryta. Moje zdziwienie było tym większe, gdyż na tym padoku były tylko 3 Walijskie kuce górskie.
- Dam im zaraz paszę, a ty nalej wody do koryta. - zaczęła komenderować Ola. - Później nawrzucamy siana, ale trochę mniej niż wczoraj.
Zgodziłam się z nią, gdyż miała większe pojęcie o koniach niż ja. Razem zajmowałyśmy się wszystkimi zwierzętami, ale ja byłam najlepsza w pracy z psami, a ona z końmi. Dziewczyna zawróciła się do malutkiej paszarni, która znajdowała się na każdym z tych padoków, natomiast ja poszłam w przeciwległy róg łąki, przy którym stało koryto na wodę. Było do połowy pełne. Mimo tego chwyciłam wiadro zza ogrodzenia i zaczęłam wylewać ciecz. Następnie porządnie je oczyściłam i ponownie napełniłam. Poczekałam, aż choć jeden z kuców podejdzie i napije się wody, a dopiero wtedy odeszłam. Przyglądałam się padokowi obok. Pasła się na nim klacz z dwoma młodymi. Trzy dni temu dostałyśmy pozwolenie na wypuszczenie jej na świeże powietrze, a raczej ja otrzymałam je od Oli, która jest naszym ośrodkowym weterynarzem. Po porodzie ledwo udało nam się utrzymać jednego ze źrebiąt przy życiu. Uznałyśmy go za dar. I już wtedy przysięgłyśmy, że go nie sprzedamy. Nagle jakiś gwizd odwrócił moją uwagę. Nawet bez odwracania głowy wiedziałam kto wydał z siebie dźwięk. Nie myliłam się. Przy szopie stała Ola. W obu rękach trzymała widły. Przy jej nogach leżała wielka góra siana, które już wyrzuciła z paszarni. Momentalnie na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech. Dziewczyna zawsze miała wszystko przygotowane. Wczoraj wieczorem rozdzieliła paszę i odpowiednią porcję siana. Dość szybkim krokiem podeszłam do niej, chwyciłam za jedne widły i wzięłam się do pracy, z którą szybko się uporałyśmy. Zrobiłyśmy to samo z każdym z pięciu padoków. Kiedy ponownie skierowałyśmy się w stronę domu, a dokładniej w stronę budynku dla psów, Ola odezwała się:
- Trzeba będzie przebadać Herkulesa.
Herkules to 10-letni wałach, który trafił do nas, bo bał się jazdy pod siodłem. Był u nas od półtorej tygodnia i jak na razie można było z nim pracować pod siodłem w stępie. Na inne chody nie było mowy. Ola twierdzi, że to nie tylko podłoże psychiczne, więc wykonuje różne badania. Ja uważam, że trzeba jedynie dłużej popracować. Miałyśmy w tej sprawie sporne zdania, jednak pracowałyśmy według ustalonych zasad. Zawsze używałyśmy metod naturalnych. Nie używałyśmy przemocy, która zawsze nas oburzała. Kiedyś Ola stwierdziła, że Atlantyda jest trochę jak Heartland z książki Lauren Brooke, ale stwierdziłam, że nie. Nasz ośrodek jest jedyny w swoim rodzaju i nic tego nie zmieni.

Rozdział 3 - Ola

Idąc z dziewczyną u boku, przypomniałam sobie wcześniejsze lata. Kiedy planowałyśmy to wszystko. Miałam wszystko rozplanowane, ale rzeczywistość mnie zaskoczyła. Oczywiście pozytywnie. Z początku niezbyt sławna Atlantyda, stała się jednym z najbardziej znanych ośrodków w Los Angeles. Nie wiem, jak dałybyśmy sobie radę bez pracowników. Wszechstronnego Ben'a, energicznej Lissy, wiecznie uśmiechniętego Justina, szczerej Angie i pracowitej Clover. Ta grupka w połączeniu ze mną i Natalią tworzy niezwykłą mieszankę charakterów i zainteresowań. Łączy nas jednak miłość do zwierząt i chęć pomocy dla nich.

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 2 - Natalia

               Obudził mnie dźwięk budzika. Wymacałam ręką urządzenie, podniosłam je z nocnej szafki i rzuciłam w ścianę. Otworzyłam oczy, aby przyzwyczaiły się do jasnego światła promienni słonecznych.  Zrzuciłam kołdrę z ciała, przetarłam twarz rękoma...i skoczyłam na równe nogi. W nadzwyczajnym tempie pościeliłam łóżko, chwyciłam bryczesy i bluzkę na ramiączkach i poleciałam do łazienki. Naciągnęłam na siebie ubranie. Materiał delikatnie gładził moją skórę. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, rozczesywałam swoje blond włosy, sięgające do połowy pleców. Wyglądałam na zmęczoną, czyli jak zwykle. Wczesne pobudki nigdy mi nie służyły, ale teraz jestem na nie skazana. Po zaczesaniu ostatniego niesfornego kosmyka do tyłu, odkręciłam kran. Nabrałam wody w dłonie i ochlapałam nią twarz. Stałam tak przez chwilę, pozwalając kroplom cieczy spływać małymi strumieniami po mojej skórze, aby później mogły spaść na umywalkę. Po kilku minutach złapałam mały ręcznik położony przez Olę na szafce i wytarłam się. Ponownie przyjrzałam się w lustrze i zapragnęłam mieć pod ręką magiczną miksturę likwidującą zmęczenie. Niestety coś takiego nie istniało. Zbiegłam po schodach, rozejrzałam się po parterze i stwierdziłam, że mojej przyjaciółki nie ma w domu. Odsunęłam lekko firankę i wyjrzałam prze okno. Zauważyłam dziewczynę wychodzącą ze stajni z uwiązem w ręce. Najwyraźniej, któryś z naszych nicponi znów uciekł. Postanowiłam zostawić ten problem na jej barkach. Przynajmniej póki czegoś nie zjem. Minęłam próg kuchni i jak na zawołanie skierowałam się w stronę lodówki. Przyglądając się jej zawartości, westchnęłam. Nie było tam prawie w ogóle mięsa. Ola jest wegetarianką, co oznacza bez mięsną dietę, również dla mnie. Zrezygnowana wyciągnęłam mleko, zamknęłam drzwiczki i odkręciłam nakrętkę. Wzięłam łyka, a następnie szybko przygotowałam sobie miskę czekoladowych płatków. Mój organizm straszliwie domagał się jedzenia, co poskutkowało natychmiastowym zniknięciem potrawy. Włożyłam naczynie do zlewu i postawiłam wodę na herbatę. Oprócz diety bezmięsnej, mam też dietę "bezkofeinową", co utrudnia mi taki tryb życia.
              Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi. I  ciche kroki na korytarzu. Do kuchni weszła Ola. Jej ciemne włosy związane w tradycyjny kucyk.
- Angel znów się wydostał. - powiedziała, wyjmując kubek z szafki i wsypując do niego dwie czubate łyżki kawy. - Trzeba poprosić Bena, aby zamontował dodatkowy zamek.
Ben jest naszym pracownikiem od dwóch lat. Pomaga przy koniach, psach, kotach, ptakach i zajmuję się naprawą wszystkiego co szlag wzięło. Chłopak przyszedł do nas od razu po studiach i codziennie z własnej woli przyjeżdżał do ośrodka.
- Mogło być gorzej, gdyby otworzył innym koniom. - stwierdziłam.Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna tylko przytaknęła głową.
Między nami nastała cisza, zakłócana dźwiękiem gotującej się wody. Gdy tylko zalałyśmy kawę i herbatę, zgodnie ruszyłyśmy korytarzem. Przed drzwiami wyjściowymi podałam jej kubek i zaczęłam nakładać adidasy. Nie lubię nosić oficerek, które jak zawsze miała na nogach Ola. Moim zdaniem są niewygodne, jednak ona sądzi inaczej i chodzi w nich kiedy tylko może. Sądzę, że robi to, ponieważ czuję się jak podczas przygotowań do zawodów, za którymi tęskni. Te chwile odeszły i już nie wrócą. Pozostawiła swoją przeszłość z plecami, aby móc pracować w Atlatydzie

__________________________________________________________________________________________________________
Trochę długo mnie nie było, ale w końcu jest rozdzialik. Mam nadzieję, że się spodoba :)

wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 1-Ola

Obudził mnie ciepły oddech na moim policzku. Nagle orzeźwiona otworzyłam oczy. Światło promieni słońca oślepiło mnie. Pozwalając oczom przyzwyczaić się do nagłego blasku, usiadłam. Po chwili już spokojnie mogłam ocenić, gdzie jestem. Siedziałam na snobie siana, naprzeciw białej ściany paszarni. Obok mnie stał kary kuc, Angel. Jego uniesiony wysoko łeb, skierowany był w moim kierunku. Przez chwilkę przyglądałam się zwierzęciu, aby w następnej sekundzie zauważyć niezwykły bałagan panujący w pomieszczeniu. Worki z paszą walały się rozszarpane po podłodze, a końskie smakołyki wysypane na stoliku. Szok, który wstąpił we mnie po przestudiowaniu sytuacji, powoli zaczął się zmieniać w śmiech. Zgięłam się w pół i pozwoliłam łzom rozbawienia spłynąć po skórze moich policzków. Wybuch śmiechu wywołał niezbyt przyjemny ból brzucha, dlatego z każdą sekundą starałam się uspokoić. Z coraz lepszym skutkiem. Po odzyskaniu swojej zwykłej miny, złapałam kuca za kantar i poprowadziłam w kierunku jego boksu. Otwierając drzwi paszarni, uważnie obserwowałam otoczenie. Po pozycji słońca, wywnioskowałam, że jest około 6, co oznaczało pobudkę Natalki. Natalka, Natalia, Natka, Nati, Natiś. Moja najlepsza przyjaciółka i współwłaścicielka Atlantydy, nigdy nie lubiła wczesnych pobudek, psuły jej humor. Jednak kto powiedział, że spełnianie życzeń nie wymaga poświęceń?

___________________________________________________________________________________
Ta notka była skazana na taką długość. Niestety. Następny rozdział tego wymagał.